Do tej gry przymierzałam się już od jakiegoś czasu. Wypatrzyłam ją już dawno temu w zapowiedziach wydawnictwa Rebel i wiedziałam, że po prostu musimy ją mieć. Dlaczego? Oli jest na tym etapie, że wręcz uwielbia odnajdywać na ilustracjach i w życiu codziennym ciekawe szczegóły i elementy. Sprawia mu to wielką radość, ekscytuje go i zajmuje na dłuższą chwilę. Nic więc dziwnego, że właśnie gra Kalejdos Junior przyciągnęła moją uwagę. Co prawda jest dedykowana dzieciom od 4 roku życia, ale mój 2,5 latek chętnie się nią bawi w wariancie uproszczonym. Uwierzcie mi, naprawdę wcale nie tak łatwo znaleźć coś sensownego dla dwulatka.
Zawartość pudełka
Samo opakowanie jest naprawdę grube i solidne. Nie mam do niego żadnych zastrzeżeń, no może mogłoby być odrobinę większe, bo nie jestem do końca pewna, czy plansze bezproblemowo się w nim zmieszczą po zalaminowaniu. Właśnie (!), ilustrowane plansze (tablice), jest ich w pudełku aż 16 (szerzej o nich napiszę trochę później), klepsydra, około 80 znaczników w czterech kolorach, koło „fortuny” i wielojęzyczna instrukcja.
Cel gry
Wygrywa ten, kto zauważy najwięcej przedmiotów.
Zasady gry
Są bardzo proste i przejrzyste:
- dla maluchów – umieść żetony na przedmiotach odpowiadających wybranym kategoriom: zrobione z papieru, coś spiczastego, coś, co można zjeść;
- dla dzieci w wieku od 7 do 10 lat – umieść żetony na przedmiotach zaczynających się na daną literę alfabetu;
- dla starszych – napisz na kartce nazwę przedmiotu zaczynającego się na daną literę.
Moja opinia
Gra mocno przykuwa uwagę już samą zapowiedzią na stronie wydawcy. Czym? Kolorami, pięknymi i szczegółowymi planszami oraz rozmachem, z jakim została wykonana. Nie sposób przejść obok niej obojętnie! Kiedy już trafiła w moje ręce zrobiła na mnie jeszcze wielkie wrażenie.
Pudełko nie jest mocno przesadzone i bez problemu można w nim porozkładać elementy gry podczas rozgrywki. Klepsydra jest solidna i nawet upadki na ziemię nie robią jej krzywdy. Koło do losowania jest bardzo grube, a znajdująca się na nim strzałka nie odstaje i jest do niego stabilnie przymocowana. Plastikowe znaczniki są lekko przezroczyste, choć jak dla mnie trochę za mało. Poza tym są idealnie odlane, nie ma na nich żadnych „zadziorów”. Najlepsze na koniec! Plansze są po prostu oszałamiające. Nie wiem co one takiego w sobie mają, ale od razu przykuwają wzrok nas dorosłych, jak i dzieci do tych drobnych, najmniejszych szczegółów. Oli siedzi nad nimi, wpatruje się w nie w skupieniu i co chwila słychać: Mamo, to! Mamo, ten! Brawo! Piskom, okrzykom pełnym zachwytom, o uśmiechu nie wspominając, po prostu nie ma końca. Tu malutka biedronka, tam bałwan, albo żółciutki kurczaczek. Nie sposób się nimi znudzić i za każdym razem, kiedy do nich siadamy Oluś znajduje coś, co wprawią go dosłownie w euforię.
Czasem oznaczamy to, co znaleźliśmy na planszach. Innym razem pytam synka, gdzie coś się znajduje, a on to pokazuje, bije sobie brawo i kładzie znacznik w danym miejscu. Oczywiście plansz jest tak dużo, że najtrudniejszym zadaniem na początku zabawy jest zdecydowanie, od której teraz zaczynamy.
Polecam Wam tę grę, bo nie znudzi się ona dziecku za rok lub dwa. Poziom trudności możecie podkręcać, zmieniać trochę zasady, wprowadzić rozgrywki na czas (plansze są drukowane podwójnie), dodawać bonusowe punkty za elementy mniejsze niż centymetr. Wszystko zależy jedynie od Waszej pomysłowości i wyobraźni. Genialna gra, która pochłania całą rodzinę na długie godziny. Rozwija, bawi i pomaga zacieśniać więzy rodzinne. Cudo!