Lato w pełni. Szkoda tylko, że to kalendarzowe, a nie za oknem. U nas niestety od tygodnia jak nie pada to zimno i burze. Słońce wychodzi tylko wtedy kiedy jesteśmy w pracy i z oczywistych względów nie możemy z niego skorzystać. Nic więc dziwnego, że każdą chwilę popołudniami i w weekendy spędzamy na tarasie lub w ogrodzie, nawet jeśli jest chłodno czy kropi deszcz. Bluzy, kurtki przeciwdeszczowe i czapki to nasi przyjaciele nawet w lecie. Dość narzekania! W końcu dziś miało być o tym, w co się bawić z dwulatkiem w ogrodzie zarówno w piękne słoneczne dni, jak i w te mniej sprzyjające. Zapraszam!
Jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że mamy wielki taras, sporo zieleni wokół domu i mały ogródek. Nie musimy jechać gdzieś daleko czy szukać parku, żeby trochę odpocząć na łonie natury. Wystarczy, że zamkniemy obie bramy i furtki tak, aby Oli nie wyszedł na ulicę. Tak, dobrze czytacie. Nie chodzę za moim dzieckiem krok w krok i nie trzymam go wiecznie za rękę. Pozwalam mu żyć, cieszyć się wolnością i bawić na całego. Choć nie powiem, że nie przeszedł mnie dreszcz, jak ostatnio umył twarz wodą z kałuży. Na szczęście dopiero co padało i woda była znośnie czysta, a nie błotnista.
Nie jest tak, że nie boję się o moje dziecko. Po prostu wiem, że ograniczanie go, wieczne kontrolowanie oraz dmuchanie i chuchanie na niego na każdym kroku naprawdę tylko mu zaszkodzi, zamiast pomóc. Tyle słowem wstępu. Podstawą dobrej zabawy w ogrodzie jest poczucie wolności, szaleństwo i luz. W końcu właśnie po to wychodzimy z naszych domowych betonowych bunkrów alby odżyć, a nie być jeszcze bardziej ograniczonym.
Prace ogrodowe z dzieckiem
Uwierzycie mi albo i nie, ale z dzieckiem naprawdę da się przekopywać ogródek, siać, sadzić, pielić i zbierać owoce swojej pracy. Owszem początkowo Oli wchodził w grządki i czasem wyrwał nie sałatę lub rzodkiewkę zamiast jakiegoś zielska, ale człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach. Teraz chodzi tylko ścieżkami. Ba! Nawet wie które owoce są dojrzałe, można je zerwać i zjeść, a którym trzeba dać jeszcze trochę czasu i wrócić po nie później.
Nie daję mu oczywiście pełnowymiarowych grabi czy łopaty, bo są dla niego nieporęczne i po prostu za ciężkie. Ma za to dwa zestawy metalowych narzędzi ogrodowych z drewnianymi trzonkami. Niestety te plastikowe mają tak krótki żywot, że nie warto nawet w sklepach patrzeć w ich stronę.
Od niedawna po pierwszych przejażdżkach na dużej taczce (też uwielbialiście takie szaleństwa w dzieciństwie? Bo ja tak!) zdecydowaliśmy się na małą taczkę dla Olusia firmy Janod. Tu również nie brałam nawet pod uwagę plastikowych zabawek, bo zazwyczaj mają krótką żywotność. Poza tym niewiele przypominają prawdziwe taczki i są nieergonomiczne. W przeciwieństwie do tej, która widzicie.
Nasza jest wykonana z metalu. Skręca się ją dosłownie w kwadrans (z dzieckiem podającym i zabierającym śrubki oraz nakrętki), także montaż jest prosty i bezproblemowy. O dziwo na razie nie rdzewieje, nawet stojąc cały czas na podwórku. Odporna jest też na zderzenia czołowe ze ścianą i inne niespodziewane atrakcje podczas okrążania po raz dziesiąty domu.
Jak już na plastikowe zabawki trochę ponarzekałam, to pokażę Wam jeden jedyny wyjątek w tej kategorii produktów. Polską firmę Wader pewnie większość z Was zna i nie muszę Wam jej przedstawiać. Nasza kolekcja produktów tej firmy rozrasta się coraz bardziej i szybko się to zapewne nie skończy. Od dobrego miesiąca przyczepa i wywrotka gigant z najnowszej serii to istny hit. Nie ma wyjścia do ogrodu bez przejechania się choćby kawałek jednym z nich. Wytrzymują teoretycznie obciążenie nawet 150 kg i powiem szczerze, że nie miałam odwagi tego sprawdzać. Za to mój tata chętnie w wywrotce usiadł i nic jej się nie stało, więc jest to prawdopodobne, że producent o jej wytrzymałości pisze jednak prawdę. Rewelacyjne zabawki na każdy teren i na każdą pogodą. Posłużą na zapewne niejeden sezon.
Jedyne co psuje wygląd przyczepki i wywrotki to blednące na słońcu naklejki, ale na to już nic nie poradzimy. Kiedyś nie wierzyłam w plastikowe zabawki, ale te są wyjątkiem od reguły i cieszę się, że w końcu się zdecydowałam, aby Oli je wypróbował.
Oczywiście prace ogrodowe czy szaleństwa wszelakimi pojazdami wokól domu to jedne z wielu możliwości, z jakich może korzystać dwulatek w ogrodzie. U nas świetnie sprawdza się również:
- piaskownica z Lidla, mamy nawet dwie (jedna na zapas kupiona na wyprzedaży za mniej niż pół regularnej ceny),
- góry piasku potrzebnego na do budowy,
- kot, który nawet ciągania za ogon się nie boi,
- basen, w którym matka uwielbia moczyć nogi a Oli uwielbia znosić do niego wszystko, co możliwe włącznie z piaskiem czy chwastami wyrwanymi z ogródka,
- działka nieuprawiana i zarośniętą, do której Oli wręcz się rwie,
- i wiele wiele innych, o których opowiem Wam pewnie nie raz.
Na koniec mam dla Was kilka pomysłów na ciekawe, a nawet chwilami zachwycające DIY typowo ogrodowe. Inspirujcie się, szukajcie odpowiednich materiałów, młotki w dłoń i do dzieła! Bawcie się dobrze!
równoważnia – In Lieu of Preschool / domino – Iron and Twine / domek – Cubby House / jenga – A Beautiful Mess / „skrzynia skarbów” – gigantyczne kostki do gry I – Momtastic / gigantyczne kostki do gry II – Wit and Wander / waga – Suzy Homeschooler
taczka, grabki i łopatka Mały Ogrodnik – Janod
przyczepka i wywrotka Gigant Builder – Wader
sandałki Olusia – Bartek